Nienazwany, niepoznany – pan dla siebie,
Wiatr go rodził a hołubił chyba czart!
Gdzie zawitał, tam dostawał krzyż na drogę;
Nikt go nie chciał, nikt nie pytał, co jest wart.

Wieczny tułacz – tak wołały za nim dzieci,
A gospodarz, nie czekając, psami szczuł.
Na przypieckach słał posłanie po kryjomu,
Zasypiając, spał jak zając – pół na pół.

Wagabunda, wagabunda, wagabunda –
– Świat przemierzył bez przyczyny wzdłuż i wszerz.
Wagabunda, wagabunda, wagabunda –
– Naprzód zdążał, choć dokuczał skwar i deszcz.

Kiedy wchodził między ludzi, gwałt się robił
I kijami przeganiali póki co.
Więc kuśtykał, ledwie żywy, wciąż przed siebie,
Szukał miejsca, które w bajkach rajem zwą.

Szukał, błądził, rok za rokiem próżno tracił,
Aż zapewne gdzieś – tam wreszcie skręcił kark.
Tak się dzieje, gdy kto goni, przyjaciele,
Za utopią, kiedy innym chleba brak…