Felieton Padubi na niedziele – 15 czerwca 96
To ja – wasz wystawiony na męki piekielne padubi da. Na męki, na okrutne męki, bo czy wy wogóle wiecie, jak to jest, kiedy człowiek musi? Czy sobie zdajecie sprawę, co to jest wiszący nad głową mus? Mus pisania – ma się rozumieć. Nie, nie, to nie o to idzie. To nie taki przymus mam na myśli, że facet musi napisać coś, bo inaczej się udusi. Nie o przymus grafomana mi chodzi, a. . . Ale chwila, bo oto przypomniała mi się pewna historia sprzed lat. Otóż bywało, że do pewnej artystycznej instytucji schodzili się – zawsze tego samego dnia – faceci „natchnieni”, zapoznani „geniusze” pióra. Niektórzy twierdzili, że to z powodu pogody, czy może szczególnego ciśnienia, czy czort wie czego. Dość, że z regularnością zegara schodzili się takiego dnia różnej maści „poeci”. „pisarze” czy „wieszcze”. Jak tylko zjawi się jeden – wiadomo, taki defekt powietrza, że zaraz przyjdą następni. Aż któregoś dnia jeden z „poetów”, odtrącony ze swymi dziełami raz kolejny, cofnął się i od drzwi zawołał: „Ha! Norwida też nikt nie rozumiał!” Tu koniec opowieści, bo nie o taki przymus pisania mi chodzi. Chodzi właśnie o to całe „padubi”, które chcesz czy nie, należy co tydzień wypocić. I jeszcze ma być aktualne i dowcipne i złośliwe i. . . Dość, że jest to prawdziwa udręka, tak co tydzień wywnętrzać się na temat naszej rzeczywistości. Zwłaszcza, że tylko z pozoru jest ona śmieszna i komiczna. Bo tak na prawdę, to powoli nie ma się już z czego śmiać. Zwłaszcza, ze po latach usilnych działań, wspieranych kupą zachodniego szmalu, udało się w naszym kraiku zbudować zgoła ciekawostkę polityczna. Oto mamy kapitalizm z paskudnie komunistyczną twarzą. I nie o to idzie, że u władzy mamy czerwonych, którzy na siłę budują przeciwieństwo komuny, ale. . . Co, nie? To weźcie sobie „Solidarność” i ich wodzusia. Przecież to echte komuna! To, co wymyślają, to coraz bardziej przypomina ruskich watażków i ich pewność czynienia dobrze. I założę się, że ci biedni, zwykli robociarze za grosz nie orientują się,o co biega panom przywódcom. Spójrzcie zreszta na eleganckie białe koszule wodzów, na ich drogie limuzyny, na styl życia i sposób bycia. I co? Tak to miało wyglądać? Ja już słowa o Stoczni nie powiem, bo i tak niczego to nie zmieni, bo i tak ten cholerny rząd., dla świętego spokoju, wyciągnie z mojej kieszeni podatek i da nierobom, którzy wiedzą, gdzie pracować i do czego należeć! I co, z tego się smiać? A może z tego, że co chwilę jakiś dureń odczytuje jakiś śmiertelnie ważny i przerażająco tajny dokument a cała reszta wykrzykuje – każdy co innego, byle głośno? Albo śmiać się z tego, że., prawica bez przerwy się jednoczy i to w ten sposób, że podziałom nie ma końca? Albo że pewien zaspany mecanasiunio, który juz raz przespał swoje pięć minut, znowu się odgraża, że wprowadzi rządy parysowców w beretach? Albo może z tego, że pan były prezydent. . . Dobrze, dobrze, milcz serce, bo rozum skowycze! . . No właśnie, w takim razie z czego się śmiać? A może usiąść i płakać? O nie, wtedy dopiero w świecie byłaby uciecha! No to co robić, zwłaszcza, że się człowiek najął za Stańczyka i co tydzień musi coś takiego wymyślić, żeby było i śmieszne i na temat? Zwłaszcza, że tak na prawde, to kto ma słuchać Stańczyka, gdy wokół aż się roi od błaznów? Co stwierdza przymuszony do kapitalistycznej pańszczyzny
wasz padubi