Królewna Śnieżka matki nie miała,
Za to macochę straszną, złą!
Ona z pałacu Śnieżkę wygnała
W chłodną i ciemną marcową noc.

Kiedy macocha lustra spytała:
„Któż najpiękniejszy na świecie jest?”
Lustro odrzekło, że Śnieżka mała,
Która ma cerę bielszą niż śnieg!

Tymczasem Śnieżka głodna, zmęczona,
Dojrzała chatkę wśród starych brzóz…
Biegnie, jak gdyby wiatrem niesiona,
Ach, jak chce bardzo odpocząć już!

Patrzy – na stole siedem miseczek!
Z każdej pojadła łyżeczkę, dwie;
Które tu wybrać z siedmiu łóżeczek?
W ostatnim ledwie zmieściła się…

A tu krasnale po leśnych ścieżkach
Wracają z pracy, bo wstał już świt.
Idą do domu, gdzie biedna Śnieżka
Skulona w łóżku zbyt małym śpi.

– Ktoś jadł z mej miski! – rzekł jeden krasnal.
– I z mojej także ktoś musiał jeść!!!
– Bracia! I z mojej! Tragedia straszna!!!
– Ktoś spał w mym łóżku! – I w moim też!!!

Wtedy królewnę Śnieżkę ujrzeli!
– Bracia! – rzekł jeden – strzeżmy jej snu!
– To nie w porządku, śpi w mej pościeli!
– Ciiii! Nam tez pora odpocząć już!…

I zamieszkała Śnieżka wśród lasu
Małym krasnalom prowadząc dom
I zapomniała już – z biegiem czasu –
Jakie ja w zamku spotkało zło.

A tam już zemstę macocha knuje,
Jabłko zatrute do Śnieżki śle.
Śnieżka ugryzła… świat jej wiruje…
Już się pogrąża w głębokim śnie!

Wtedy macocha lustra znów pyta:
„Któż najpiękniejszy na świecie tym?”
„Tyś najśliczniejsza, jak dzień, gdy świta,
Gdy słonko wstaje z porannej mgły!”

Płaczą krasnale nad śpiącą Śnieżką, 
Na szklanym łożu złożyli ją,
Lustrzaną szybą przykryli ciężką
I snu jej strzegą i w dzień i w noc… 

A tutaj nagle pędzi z drużyną
Królewicz młody przez gęsty las,
Aż przywiedziony krętą ścieżyną
Ujrzał krasnali za jakiś czas. 

–  Któż ta dziewczyna? Co robi tutaj?
Co z nią się stało? Czy żywa jest?
– Królewna Śnieżka, jabłkiem otruta,
Śpi pogrążona w okrutnym śnie!…

Zdejmijcie szybko przeklęte lustra,
Czuję, że oto zdarzy się cud!
I pocałował królewnę w usta,
Aż się zbudziła z wiecznego snu!

Potem się odbył ślub z królewiczem,
Jakiego jeszcze nie widział świat,
Gości wspaniałych chyba nie zliczę,
Trzy dni, trzy noce trwał wielki bal!

Tak złą macochę zazdrość zabiła,
Zemścił się na niej okrutnie los.
Bo jest w miłości tak wielka siła
Że umie złamać największe zło!