Wiele bajek opowiadają ludzie. Jedne są prawdziwe, inne nie, ale każda z nich ma w sobie ociupinkę prawdy. I z każdej wynika jakiś morał, czyli nauka. Dlatego słuchanie bajek jest tak ważne. Dlatego ten, kto poznał wiele bajek, ten jest człowiekiem mądrym, a przede wszystkim doświadczonym I tyle na początek, bo oto już rozpoczyna się nasza bajka. A działo się to niedaleko Wągrowca. Może wczoraj, może przedwczoraj, a może . . nigdy. Dość, że w jednej z pobliskich wsi mieszkała nasza bohaterka – Gruba Baba. Rzeczywiście bardzo gruba i bardzo, bardzo bogata. Ludzie zazdrościli jej i złota i klejnotów, których mnóstwo nosiła na sobie. Ale też nikt nie wiedział, skąd baba miała tyle bogactwa. Mówiono o konszachtach z diabłem, czy coś, ale tak na prawdę – nikt nie potrafił słowa o babie powiedzieć. Po prostu mieszkała w owej wsi od zawsze.

Niech mówią, przekonują,
Że w księgach mądrość jest,
Że z ludzi najmądrzejszy
Ten kto najwięcej wie.

Niech mówią, że uczciwość
Jest najważniejszą z cnót,
Że tylko serce czyste
To jest do prawdy klucz.

Złoto, ach złoto, ja kocham moje złoto,
Dla złota, ach dla złota ja tylko pragnę żyć.
Złoto, ach złoto, bo w życiu chodzi o to,
Nie rozum, nie cnota, dziś się nie liczy nic!
Złoto, ach złoto, ja kocham moje złoto,
Dla niego pragnę żyć.

Tak śpiewała sobie Gruba Baba, gdy do drzwi jej pięknej chaty zapukał ubogi wędrowiec bez nogi, podpierający się sękatym kijem.

– Pochwalony!
– A ty czego?
– Po prośbie idę, łaski się dopraszam…
– Ja ci dam łaski!  Do roboty byś się wziął!
– Kiedy stary jestem, mam już osiemdziesiąt lat na grzbiecie…
– Stary? Na pewno jeszcze masz dość sił, żeby zarobić na chleb.
– Kiedy nogi nie mam, na wojnie straciłem, wspomożenia szukam…
– Poszedł mi stąd, ale już!  Bo miotłę wezmę i grzbiet wygarbuję!

Innym razem Gruba Baba dostrzegła małego chłopczyka, który zrywał białe margaretki tuż za płotem. Jak Baba nie wybiegnie na drogę, jak nie wrzaśnie:

– A ty tu co?
– Dzień dobry pani!
– Ja ci pokaże spoufalać się ze mną i życzyć mi dobrego dnia! Co tu robisz?
– Takie piękne margaretki koło płotu rosły… Dziś imieniny mojej mamy…
– Co mnie twoja matka obchodzi? Zmiataj stąd!
– Kiedy ona leży chora, więc chciałem jej przyjemność zrobić… Tutaj tyle tych kwiatów rośnie, nawet nikt nie dostrzeże, że kilku z nich brakuje…
– No ty pyskaty smarkaczu! Uciekaj mi stąd, pókim dobra! Co to za dzieci! Potwory, złodzieje, łotry!

I tak było zawsze, ilekroć ktoś babie wszedł w drogę, albo – nie daj Boże – poprosił o jaki grosik na chleb. Baba była zła i wszyscy to wiedzieli. Ale cóż, życie biegło dalej. Któregoś dnia w chatce na skraju lasu starszy człowiek rąbał drzewo na ogień. W chacie za stołem siedziała jego żona, tez juz nie za młoda i wyszywała piękne kwiaty na lnianym obrusie. U jej kolan siedziało dwoje rodzeństwa – Kasia i Bartek. Mieli nie więcej jak sześć lat, okrągłe, uśmiechnięte buzie i złote włosy. Bartek miał włosy długie, z grzywką, spadającą na czoło. Kasia zaś włosy zaplatała w piękny, gruby warkocz.

– Mamo! Czy mogę iść z Kasią do lasu, nazbierać jagód?
– To dobry pomysł, syneczku. Tym bardziej, że w domu biednie i nie ma co do garnka włożyć… Kiedy nazbieracie jagódek, ugotuję pyszną zupkę. O, spójrzcie, tato narąbał stertę drewienek do ognia.
– Tato! Idziemy z Kasią na jagody! Mama mówi, że ugotuje z nich świetną zupę.
– Ach, moje nieszczęsne dzieci! Ziemi mamy ledwie kawałeczek a i to., co jest, nie chce zboża rodzić. Do pracy przyjąć mnie nigdzie nie chcą, a w kieszeni pustka…
– Nie martw się, tatko!
– Bieda kiedyś minie i znów będziemy najedzeni chodzić spać…
– Ach, moje biedne dzieci… . Moje kochane…

I dzieci wzięły kobiałki, po kawałeczku chleba w kieszeń i ruszyły przed siebie. Szły pierw przez łąki, porośnięte piękną trawą i ślicznie kwitnącymi kwiatami. Co chwilę przysiadały w soczystej trawie na odpoczynek.

Łąko, łąko, łąko zielona,
Miękki dywanie, życiem tętniący! 
Wznosisz ku niebu łodyg ramiona –
– Statku kwitnący, sianem pachnący

Łąko, łąko, łąko zielona,
Ty pozłacana gorącym słońcem!
Ty co wędrowca witasz w pokłonach –
– Statku kwitnący, sianem pachnący.

Ziołomiodna macierzanko,
Żółto-biały mój rumianku!
Koniczyno i stokrotko!
I firletko – wieczna trzpiotko!
Kamonico, koniczyno,
Ty – tymotko, i wiechlino,
Śpiewaj nam kwiatową pieśń,
A ty wietrze nieś ją, nieś!
Śpiewaj nam kwiatową pieśń,
A ty wietrze nieś ją, nieś!


I tak, co rusz odpoczywając, Kasia i Bartek doszli do lasu. Ale czy to zbyt rozśpiewane były, czy też drogi zbyt do siebie podobne w leśnych zagajnikach, dość, że dzieci zgubiły drogę. Już, już Kasia miała się rozpłakać, gdy nagle Bartek krzyknął:

– Kasiu, spójrz!
– Czyżby las się kończył? …
– Chyba nie, ale tam coś majaczy.
– Popatrz, to chyba ogromna polana!
– Tak! O, za tamtą brzozą będziemy wszystko widzieli! Jeszcze kawałek!
– Bartku!  Bartku!  Boję się… 
– Uspokój się, spójrz lepiej tam, o…
– Jak tu pięknie! Jakie rozległe łąki dookoła!
– A widzisz tam, pod lasem, te rozlewiska?
– Widzę. A tam, tam, na środku, patrz…
– Dąb!  Jaki olbrzymi!
– Pewnie ma z tysiąc lat! ! !
– Kasiu! Tam…
– Przecież to Gruba Baba stoi pod dębem! Ona coś do drzewa mówi…
– Ciszej, ciii, słuchajmy… .

Rzeczywiście! Pod dębem stała Gruba Baba. Podeszła do samego pnia, trzy razy mocno weń uderzyła pięścią i krzyknęła:

– Dębie stary! Dębie tysiącletni! Rozkazuję ci – otwórz się!

I w tym momencie pień dębu ze skrzypem otworzył się i wyszedł z niego maleńki staruszek. Ukłonił się nisko, niziutko, do samej ziemi i najwyraźniej oczekiwał na rozkazy.

– Dębowy dziadku! Rozkazuję ci, abyś napełnił torbę złotem!
– Jak rozkażesz, Gruba Babo!
– No, dobrze. Teraz ubierz mnie w najpiękniejsze szaty!
– Czy takie być mogą?
– E, trochę za czerwona ta suknia, ale niech będzie. Dobrze, dobrze, że złotem wyszywana…
– Cóż jeszcze rozkażesz, a?
– Karetę dawaj i dwa białe konie!
– Służę ci!
– No, tym razem się spisałeś! Wracaj do dębu i czekaj na moje kolejne rozkazy! A ja pędzę do miasta, na jarmark!

I za Grubą Babą zamknęło się drzewo. A konie tylko zawirowały ogonami i poleciały jak szalone przed siebie. Dzieci, schowane za drzewem, stały jak zauroczone.

– Bartku, Bartku, co ty na to?
– Gruba Baba jest więc czarownicą…
– Słyszałeś? Słyszałeś, jak rozkazywała temu małemu staruszkowi?
– A widziałaś, ile bogactwa zabrała z dębu?
– A ta karoca!  I te konie!
– Tak, teraz wszystko jest jasne. Gruba Baba jest bogata dzięki swoim czarodziejskim sztuczkom!
– Czy to z powodu tych sztuczek tyle w niej zła?  Przecie gdyby chciała, mogłaby pomóc wielu ludziom…
– Widzisz, Kasiu, tak to już pewnie jest, że bogactwo zamienia ludzkie serca w kamień…
– Pewnie tak, Bartku. Ale…
– Co?
– Mam pomysł! Zastukajmy w pień dębu i my!
– No… No… Bo ja wiem? …
– Może i nam staruszek co da? Zabierzemy do domu, dla mamy i taty…
I za moment dzieci stanęły przed starym dębem. Rzeczywiście, wyglądał imponująco. Pień gruby, grubaśny, że i stu ludzi by go nie objęło. A konary, jak wielkie drągi, zwieszały się aż ku samej ziemi. Korona zaś dębu ginęła w chmurach.

– Dębie stary! Dębie tysiącletni!… Jak to było dalej? …
– No, rozkazuję ci – otwórz się!
– Tak, tak, właśnie tak wołała gruba baba! ! !
– Kasiu, patrz, patrz – dąb się otwiera! ! !
– Bartku, co  będzie, co  będzie…
– Kto mnie wołał? To ty, Gruba Babo?
– Nie, nie, proszę pana. Mam na imię Bartek, a to moja siostra Kasia!
– Dzieci? Co wy tu robicie? !
– Zobaczyliśmy, jak Gruba Baba otwiera drzewo… i…
– I…
– Bogu niech będą dzięki! Jestem strażnikiem drzew, uwięzionym w tym dębie przez złe moce! Razem ze mną została zamknięta cała moja rodzina. I gdy tylko przychodzi Gruba Baba, zamienia nas w różne przedmioty.
– Jak to – w przedmioty zamienia?
– Te dwa konie w karocy, to byli moi dwaj synowie…
– Czy nie ma sposobu, aby czar przestał działać?
– Jest. Wystarczy, aby ktoś wypowiedział zaklęcie: „Dębie stary, tysiącletni, zamknij się na wieki!”
– I co się wtedy  stanie?
– Gruba Baba zamieni się w starą, brzydką czarownicę, konie zamienia się w moich synów a ja…
– A ty? …
– A ja wrócę do moich drzew. Będę stróżował pilnie, aby jakiś zły człowiek nie rzucił jakiegoś nowego czaru.
– Dziadku! Dziadku, zatem spróbujmy…
– Jeśli się nie lękacie, to czemu nie…

I dzieci wypowiedziały zaklęcie. Tu zatrzęsła się ziemia, zerwał się straszny wiatr, uderzył piorun i w jednej sekundzie wszystko ucichło. Po staruszku przepadł ślad. Tylko w trawie dzieci ujrzały wielkie serce, całe złote. Chwyciły je w dłonie i pobiegły do domu, bez trudu odnajdując drogę. Rodzice ucieszyli się bardzo, gdy ujrzeli swoje pociechy. A złote serduszko schowano głęboko, głęboko, aby zawsze mogło przypominać o tym, jak można pokonać złe moce. Wkrótce też w rodzinie Kasi i Bartka dobrze się dziać zaczęło. Ojciec znalazł pracę w lesie i wreszcie w miskach pojawić się mogło jedzenie, a na twarzach uśmiech. A po Grubej Babie słuch zaginął. Niektórzy tylko powiadają, że nieraz pod starymi dębami zobaczyć można zgrzybiałą staruszkę z haczykowatym nosem, walącą pięścią w dębowy pień. Bez skutku… 

Złoto, ach złoto, kto kocha tylko złoto,
Dla złota, ach dla złota kto tylko pragnie żyć.
Złoto, ach złoto, lecz w życiu chodzi o to,
By rozum i by cnota, i prawdy wielki blask!
Złoto, ach złoto,  cóż znaczyć może złoto,
Gdy serca nie ma w nas?