ŻYCIORYS

W małym, zrujnowanym kraju gdzieś w Europci, tuż po wojnie, urodził się chłopiec płci męskiej. Dano mu na chrzcie Padubi. Już w szkole podstawowej wykazywał się ideologicznie, za co otrzymał piątkę, za prawidłowe napisanie słowa „mauzoleum” i za wklejenie portretu zmarłego bożka Soso do zeszytu. W pięćdziesiątym szóstym w czerwcu, wychodząc do kolejki „za chlebem” dziwował się jadącym czołgom z biało-czerwoną i strzelcowi kropiącemu zza węgła do swoich. Maturę zdał, mimo iż nie przynależał. Średnio, bez fanaberii i wyróżnień. Traf chciał, w dodatku całkiem ślepy, że trafił na studia. Wtedy, o, to było coś! Uczęszczał. Niestety, przyszedł sześćdziesiąty ósmy. Wygłupiony, jak cała reszta, wsłuchiwał się w skandujący tłum przechodniów, wyraźnie wrogo nastawionych do chłopców ubranych na niebiesko. Zanim się zorientował, ci ostatni akurat zamykali matnię zdołał umknąć. Dlatego skończył studia. Uczony przez lata o dobru i obywatelskich obowiązkach, o kraju czekającym na jego młode ręce udał się po pracę. Nie było. Zatrudnili go byle gdzie, bez względu na to, co mu napisali na mądrym parierku z napisem „Dyplom”. Przyzwyczaił się. Zresztą do przyzwyczajania nawykł od dziecka. Czas płynął. Pochody zaliczał, na akademiach bywał, to i pracował bez kłopotów. No, prawie. W siedemdziesiątym nawet dostał od nowego pierwszego dodatek dla niskozarabiających. Ucieszył się nasz magister i zabrał do roboty. Szło na lepsze. Ożenił się, odziecił, mieszkanie cudem dostał – żył. A że kuchnia była ślepa? Cóż, powiadają, że nawet Sprawiedliwość jest niewidoma, więc… W siedemdziesiątym szóstym nie potępił warchołów. Uciekł chyłkiem. Nie zauważyli. Dotrwał więc w spokoju do osiemdziesiątego. I tam po raz pierwszy wszystko runęło, jak budowla z klocków. Cały życiorys. Od „mauzoleum” poczynając. Odetchnął jak wszyscy. Na krótko. Prawie wyrzucili z roboty przy weryfikacji. Ale udało się. Znowu wbijali mu do głowy to samo, od początku. Znowu cały życiorys był logiczny, z góry założony i ideowo zatwierdzony, choć ze stempelkiem „Nie udziela się”. Przeczekał, co chwila odzywając się nie pytany. Udało się. Do dzisiaj. Dzisiaj patrzy jeszcze raz na to wszystko, co za nim. Kto kłamał? Kto mówił prawdę? Czy czarne jest czarne, białe jest białe a czerwone jest czerwone? A może tu, w tym kawałku globusa wszystko musi być zmieszane i splątane? Jak ta biała i czerwona – czyli biało-czerwona? Cóż, jednego jest już na zawsze pewien – nie uwierzy nikomu. Nie. I taki jest ten wasz Padubi. Padubi, dubi, dubi da…

ODŚWIĘTNY
To ja – wasz gość niedzielny! Wasz Padubi dubi dubi da! Wasz odświętny Padubi da. No. Odświętny. To znaczy inny niż codziennie. To znaczy specjalny. To znaczy… Cóż, co to dzisiaj znaczy „odświętny”? Mój Boże! A ja tak bardzo chciałem przyjść do was z czymś specjalnym, z czymś wielkanocnym. Żeby tak usiąść razem, przy jednym stole, wcale niekoniecznie okrągłym i pogadać przy święconym. Ot, po polsku, rodzinnie, tradycyjnie. Dlatego miałem być świąteczny. Ale nie wyszło. Nie wyszło, bo wszystko wokół nas jakby oszalało, jakby straciło sens. Choć na pozór niby tak jak zawsze. Choć przecie na każdym stole ten kawałek szynki, ten baranek wielkanocny, ta baba świąteczna i to jajeczko. Choć w przeważającej większości polskich rodzin i ta tysiącletnia w tradycji święconka na stole. Pobłogosławiona i wymodlona. Polska. Prawdziwa. Choć jednak jakaś inna, jakaś smutna, bo jutra niepewna. Niepewna, jak każda polska rodzina. Rodzina, która budząc się przelicza, na ile jej jeszcze starcza. I na co starcza. I jeśli starcza nawet, to czy będzie. Czy wyprodukują, czy przywiozą, czy sprzedadzą.Niepewne jutro. Tak jest, to jest też już tradycja. Tradycja jak ta, z zającem, który dzieciom prezenty po śniadaniu wielkanocnym. Ba. Ale jakiż ten zając lichy. Jaki chudy. Nawet śmiać się z jego uszu przez skojarzenie się nie chce. Cóż, już nas uszy nie śmieszą. Już nas wogóle niewiele śmieszy. Polak spoważniał. Polak nie ma ochoty do opowiadania choćby najbardziej politycznych kawałów. Zresztą  – kawał polityczny? Toć ta nasza polityczna rzeczywistość dawno kabaret wyprzedziła. Wszystkim jakby języki pomieszało, jakby stracili miarę i wiarę i pryncypia pogubili. Cóż, ile jeszcze można opowiedzieć dowcipów o okrągłym stole? Komu z pasażerów naszego titanika odważy się inny pasażer opowiadać dowcipy o górach lodowych, lub orkiestrach, które jeszcze grają? Tak, tak – nasze orkiestry powoli gubią swoją melodię i milkną. Może dyrygenta prawdziwego dziś nie potrafią znaleźć? Ale wróćmy do naszego stołu, Przy którym chciałem być wasz odświętny. Przy którym chciałem coś ciepłego, serdecznego. Tylko – co? Jak do was przemówić? Co wam ofiarować w ten dzień z martwych wstania? Może tylko tę coraz słabszą wiarę, że nawet wtedy, gdy się zdaje, że już nic nie ma, zdarza się cud. Jak ów wielkanocny cud. Tedy pozwólcie, że ja, wasz odświętny choć smutny, biedny i przegrany, pozwólcie, że powiem – uwierzcie. Raz jeszcze. W to, że być może i my. Mimo wszystko. Powstaniemy z martwych. Jak chce tradycja. Polska. Tak bardzo polska. Więc miast mówić: „alleluja”, ja wam powiem też tradycyjnie: Padubi!

WYBRANIEC
To ja – wasz Padubi da! Wasz wybraniec. Tak jest – wybraniec. A co? Nie mogę? Sam się wybrałem i już. W dodatku chcę z wami o tych wyborach trochę pogadać. Teraz, kiedy o niczym się już nie mówi, tylko właśnie o wyborach. Bo też uciąwszy uszy, człowiek całe życie musi wybierać. Ledwie się urodzisz – już się zaczyna. Najpierw płeć, za przeproszeniem. A potem co za tym idzie, imię. Wybierają ci imię. To znaczy dają i masz. Dalej lata mijają, dorastasz i znów musisz wybierać. Zawód na przykład. No. A potem się dziwimy, że dzisiaj tylu zawiedzionych. Dość na tym, że załóżmy zawód już masz. Choć to i tak bez różnicy, bo i tak roboty żadnej nie ma, chyba, żeś półgłupek, ale to zupełnie inna para kaloszy.W każdym razie bardzo szybko wybierasz po raz kolejny – żonę… Tak. Kupujesz znaczy się tego kota w worku i nie masz już wyboru.Wpadłeś jak śliwka pod rynnę. Nieważne. Dość, że chodzisz z tym garbem i wybierasz dalej. Wybierasz mieszkanie, jeśliś miliarderem, wybierasz meble, jeśli zdążyłeś za czerwonych nakraść, wybierasz… Zaraz, zaraz, coś się za bardzo rozpędziłem. A co wybierasz, jeśliś normalny Polak, co to z pensji i z łapy do papy? Wybierasz! Tak jest! Póki masz, wybierasz z książeczki. Jak nie swoje, to z babcinej. No. I co dalej? Acha!Kiedy już nie masz innego wyboru, to wreszcie się wybierasz na emeryturę, ale że z niej i tak nie wyżyjesz, więc lepiej, abyś się wybrał co prędzej na tamten świat. I to byłby już koniec. Dlatego ja nie czekałem i sam się wybrałem na wybrańca. Sam, bez żadnej kampanii, list, spisów i takich tam innych bajerów. Wybrałem się, bo chcę choć raz wiedzieć jak to jest, kiedy człowiek ma wolny wybór. Wolny i czysty, jak czysta jest wyborowa, która znakomicie wpływa na wyborów czystość. A więc -zdrowie! I – padubi dubi dubi da!

MAŁY KAZIO
To ja – wasz padubi dubi da! Wasz mały Kazio. Tak jest, właśnie mały Kazio. Co, nie wiecie, kto to mały Kazio!? Tak jest! To taki facet, który niczego nie umie. Niczego nie potrafi. Niczym wielkim się nie zapisuje. On po prostu jest i nie pozwoli. W imię słusznych ideałów, w imię słusznej sprawy, w imię ojca i wreszcie wogóle. I potem mamy. Niby zanosi się na to czy tamto, a to czy tamto niie przychodzi. Niby już-już ma się zmienić i odkłamać, uprosić i uprawomocnić, ułatwić i dać szansę, lecz… Właśnie! Niby, że stawia się z głowy na nogi, ale… Uhm! Mali Kazie czuwają! Mali Kazie pilnują! Mali Kazie są na swoich stanowiskach! Choć często są to też małe albo nawet żadne stanowiska. A jednak. Przez dziesięciolecia zawracano im głowę równością, jednakowością i sprawiedliwością. I mamy. Uwierzyli. I zaczynają tę sprawiedliwość wymierzać własną ręką. Mali Kazie. Ci, którzy zawsze każdą inicjatywę rozwalą. Którzy lepszego czy mądrzejszego stłamszą i opaskudzą. Którzy nie pozwolą na moralność. Ci mierni lecz cholernie wierni. Wierni każdemu, kto ich o to poprosi albo im nakaże. Mali Kazie, którzy niczego nie rozumieli i nie rozumieją. Tak. Więc nie podniecajcie się moi kochani żadnymi obietnicami, perspektywami wyjścia czy zbilżenia do jakiejś Europy bądź przynajmniej Azji. My żyjemy wciąż w tłumie małych Kaziów, którzy na nic nam nie pozwolą. A jeśli my im pozwolimy, to kto wie, czy nie wymyślą nam jakiej nowej Rzeczypospolitej Małych Kaziów? Kto wie? Padubi dubi dubi da!!!

PSUJ WIELKI
To ja – wasz padubi da! Wasz pan i władca niekoronowany! Wasz wielki książę. Wasz potomek po mieczu Mścisława a po kądzieli Mszczuja. Wasz książę Psuj Wielki! No, teraz już wiecie, z kim macie do czynienia! Właśnie. Więc po kolei: ludzie, co ja robię! Ja… nic nie robię, inni wszystko robią za mnie. I ten i tamten, i ta i owa i jedni i drudzy. Co robią? Psują! Psują jak diabli. Wszystko. Ale po kolei. Więc tak: kiedy w naszym kraju coś zaczyna się wreszcie na lepsze obracać, kiedy ludzie wreszcie już w coś uwierzą i nawet po latach zaczynają się półdupkiem do życia uśmiechać, wtedy wkraczają do akcji moi poddani. Tu zamieszają, tam podpuszczą, poszczują i zaraz wszystko popsują. No. Jak już ktoś gdzieś jakąś mądrą ustawę wymyśli, to zaraz ktoś inny w niej coś zmieni, poprawi, polepszy i wszystko spieprzy. Przepraszam – popsuje. Jak jeden zapali zielone światło dla rolnictwa, to inny podmieni szkiełko na czerwone i awantura gotowa. Jak ktoś tyra od świtu do świtu i dochrapie się jakich godności czy zaszczytów, już moi poddani czekają na niego – i do kociołka! I widełkami w smołę! I dorzucą drew do ognia! I smoły doleją! Mówię wam – nie ma takiej rzeczy, która nie do się zepsuć! Mówię to wam ja – książę Psuj Wielki, fachowiec nad fachowce z Polski rodem. Przepraszam – z piekła rodem. Wszystko zepsuję. A gdyby komu przyszło do głowy mnie znaleźć to wam powiem, że szukać mnie możecie i wszędzie i nigdzie. I tu i tam. I nigdy mnie nie znajdziecie. Nigdy i nigdzie. Bo ja, mówiąc szczerze, jestem w was! Tak jest! Macie takiego Psuja, na jakiego żeście sobie zasłużyli! No, to idę psuć dalej, bo na świecie już zaczęli rozpowiadać, że się w Polsce poprawi. Zobaczymy, zobaczymy! Kłania się wam potomek Mszczuja i Mścisława, książę Psuj Wielki! Padubi da!

SZAJBUS
To ja! Wasz Padubi dubi dubi da! Co, nie wiecie, co to takiego padubi da? Jak to co? To ja! Ja szajbus! Ja waryjot i porąbaniec! Facet, który nie wytrzymał, któremu puściły śrubki! Padubi da! Właśnie. Zresztą kto by to wytrzymał, jak to jest już nie do wytrzymania, nawet jeśli się wzięło na wytrzymanie? A z drugiej strony, jakie to piękne zwariować! Rany! Świat nagle staje się piękny, co niemożliwe jest możliwe, a co się zdaje to się zdaje, lecz pani nie wie, co ja czuję, bo nic nie czuję – ANAWA! Tak jest – ja nie mam czucia, nie mam poczucia, nie rozumiem wagi ani powagi, nie docierają do mnie racje, interpelacje, plaplacje i inne wariacje! Gazet nie czytam, radia nie słucham a w telewizorze hoduję białe myszki rasy nizinnej. Jak się dorobię, kupię se kolorowe. A wogóle to z byle czego się śmieję, byle co jem, byle co gadam, byle było co i do kogo. No. Dość na tym, że od tego wszystkiego głowa mnie boli, bo chętnych do słuchania bzdur jest ci u nas dostatek. Jedyny dostatek zresztą, a że dostatek, to przecież przybytek, a każdy przybytek to miejsce święte, a teraz co drugie jest święte albo nie rusz, więc co ja wam będę dalej gadać, jak nie ma o czym mówić.Szajbus. Tak jest – szajbus! Padubi da! A na koniec wam powiem, że prędzej czy później i wy do mnie dobijecie, o ile się oczywiście przedtem nie dacie dobić tą codziennością, tą normalnością, która was otacza. A która mi już nie grozi, bo przecież mi odbiło. Tak jest. I wierzcie mi – żółte papiery, to dzisiaj jedyne papiery wartościowe, na które warto rozpisać subskrypcje czy inne obligacje. No, to lecę, zanim się połapią i mnie złapią! Szajba is bjutiful! Ole! Padubi dubi dubi da!!!

WYBRANIEC
To ja – padubi da! Ja – wasz wybraniec . Wybraniec – a ci nie mogę? Wybrałem się sam i koniec. Koniec – wyraźnie powiedziałem, nie? No. Koniec żartów, teraz zaczynam poważnie. Bo też sprawa jest poważna, śmiertelnie poważna. Chcę z wami dzisiaj porozmawiać o wyborach. Właśnie o wyborach. O wyborach – padubi da! A niby czemu nie, a niby dlaczego nie teraz właśnie? Właśnie teraz, kiedy wszyscy mówią o wyborach, piszą o wyborach, pokazują o wyborach – ba! Nawet kiełbasa jest wyborcza, a jak! Tak, tak, tak tych wyborów wszędzie pełno, że nie ma wyboru – chcesz, czy nie chcesz, musisz wybierać! No, bo też człowiek całe życie wybiera, wybiera między być a nie być, między dobrem i złem, między młotem a kowadłem i między tym i między tamtym. I tak w kółko, w kółko, aż się we łbie kręci. Ledwie się urodzisz – już się zaczyna. Najpierw wybory imienia. Dają ci je i musisz brać, łaski nie robisz, nie? No. Padubi da! A potem dorastasz, dorastasz i znowu musisz wybierać. Zawód na przykład. No. Tak, a potem co się dziwić, że tylu zawiedzionych mamy, nie? Ale załóżmy, że wybrałeś sobie ten zawód, już go masz, choć oczywiście go nie wykonujesz, bo przecież nie ma bezrobocia, nie, więc, wybierasz po raz kolejny. Wybierasz sobie żonę. Za przeproszeniem oczywiście. Wybierasz sobie żonę, kupujesz tego kota w worku i nie masz wyboru. Tak czy owak wpadłeś jak śliwka z deszczu pod rynnę. Nieważne. Ważne, że chodzisz z tym garbem i dalej wybierasz. Wybierasz mieszkanie, wybierasz meble, program telewizyjny, przyjaciół, wrogów… Zaraz, zaraz, ale się rozpędziłem, tego się u nas nie wybiera, nie, u nas się co innego wybiera, u nas się wybiera na przykład pieniądze z książeczki oszczędnościowej babci, która młodo i bogato zgasła, albo się u nas wybiera, się u nas wybiera… Ludzie, co się u nas wybiera? Acha, wybierasz się na emeryturę, tak i już wtedy nie masz żadnego wyboru, jak wybrać się na tamten świat, bo z tej emerytury i tak nie wyżyjesz.Padubi da! No. I widzicie teraz, że człowiek całe życie wybiera. A jakby komu tego było mało, teraz też nam każą wybierać. I mnie i tobie i wogóle wszystkim i każdemu z osobna. To też wam mówię, że nie czekałem i sam się wybrałem. Ja – wybraniec! Sam, bez żadnej kampanii, listy, spisów i takich tam bajerów. Wybrałem się sam na wybrańca, żeby choć raz wiedzieć, jak to jest, kiedy człowiek ma wolny wybór. Wolny i czysty, jak czysta jest wyborowa, która znakomicie wpływa na czystość wyborów. Zdrowie! Padubi da!

PSUJ WIELKI
To ja – padubi da! Wasz pan i władca niekoronowany, a co! Nie wiecie za kogo się przebrałem, nie wiecie? To się zaraz dowiecie. Przebieranki dzisiaj w modzie – co drugi w owczej skórze łazi i wilkiem patrzy. A jak! I jeszcze nam mówią, że chodzi o to, aby wilk był syty i owca cała! No po co ta cała heca, po co? Już ja wiem, ja wiem. Swoje. Tak. Ja wiem, ja – książę Psuj Wielki, po mieczu potomek Mścisława a po kądzieli potomek Mszczuja. No i już wiecie, kto ja zacz, nie? Padubi da! A teraz wam powiem, co ja robię. Co ja robię, ludzie co ja robię! Ja nic nie robię! Nic nie robię, absolutnie nie, inni to wszystko robią za mnie! Co robią? Psują, a jak. Psują – mówią wyraźnie, nie? Psują jak diabli. I ze skutkiem. Wszystko. Ale po kolei. Więc tak: jak się w tym kraju coś zaczyna na lepsze obracać, to do akcji wkraczają moi poddani. I psują. Jak wyjdzie ustawa ułatwiająca, to natychmiast w aneksie utrudnią. I gotowe. I wszystko popsute. Jak ludzie z czymś się wreszcie pogodzą i nawet półdupkiem zaczynają się po latach znów uśmiechać, to ci moi natychmiast zamieszają, podpuszczą, poszczują i popsują.Jak gdzieś czegoś zacznie przybywać, to natychmiast ktoś gdzieś coś podpisze, poleci i znów nie ma tego co było, albo miało zacząć być. Kiedy ktoś zapali zielone światło dla rzemiosła, inny podmieni szkiełko na czerwone. I tak bez przerwy. Bez przerwy. Padubi da, nie? Jak jakaś firma polonijna zacznie produkować rzeczy pożyteczne a poszukiwane – łup ją podatkiem i fora ze dwora! Było i nima – firma Optima! A jak! To ja – padubi da – książę Psuj Wielki! Nie ma takiej rzeczy, której się nie da zepsuć. Od góry do dołu. Wszystko zepsuje, wszystko! Książę Psuj Wielki! Więc żebyście sobie nie myśleli, że idzie na lepsze. Pewnie, że nie. Kiedy szło, ale nogę się tu i tam podłożyło i już. Co, chcielibyście wiedzieć, gdzie mnie szukać? To wam powiem – ja jestem tu i tam, wszędzie i nigdzie. Jestem. Po prostu jestem. I nikt mnie nigdy nie znajdzie. Nigdy. Nigdzie. A dopóki ja jestem, to będzie jak jest i nikt mi nic nie zrobi. I o to chodzi, o to chodzi, że macie takiego Psuja, na jakiego żeście zasłużyli! Padubi da! No, to idę psuć dalej, bo w telewizji znów mówili, że się poprawia. Zobaczymy! Zobaczymy! A na razie – kłaniam się nisko – ja, książę Psuj Wielki, potomek Mścisława i Mszczuja! Padubi da!

RZECZPOSPOLITA MAŁYCH KAZIÓW
To ja – wasz padubi dubi da! Wasz zdumiony rzeczywistością. Wasz przerażony rzeczywistością. Wasz – tą rzeczywistością – załamany padubi da. Bo co się dzieje? Dzieją się rzeczy ważne i wielkie, dzieją się rzeczy niepowtarzalne, i nieodwracalne,a tymczasem… Tak jest! Tymczasem do głosu dorywają się gnidy wszelkiej maści i mącą. I mieszają. I kombinują. Jakby tu co spaskudzić? Jakby tu co zepsuć? Jakby tu nie dopuścić? Jakby tu podłożyć świnię? I psują i podkładają i rozkładają. Ot tacy mali Kazie. Mały Kazio niczego nie umie. Mały Kazio niczego nie potrafi. Mały Kazio niczym wielkim się nie zapisuje. Ale mały Kazio jest i nie pozwoli. W imię słusznych ideałów. W imię słusznej sprawy. I wreszcie w imię wogóle. I mamy. Niby zanosi się na to, czy na tamto, ale jak do czego przychodzi… Niby już-już się zmienić ma ta obrzydliwa, śmierdząca i zakłamana rzeczywistoęć, lecz… Niby wydaje się takie czy inne uchwały, niby stawia na tak zwanych nogach, choć… Właśnie! Mali Kazie czuwają! Mali Kazie pilnują! Mali Kazie są na swoich stanowiskach! Często są to rzeczywiście stanowiska. Często są to dyrektorskie, czy sekretarskie stołki. Ale też równie często są to zwykli, plugawi ludzięta, którym we łbie przez dziesięciolecia przewracano równością, jednakowością i sprawiedliwością. Tak długo, aż sami, na własny rachunek zaczęli wymierzać ową „sprawiedliwość”. Mali Kazie. Ci, którzy zawsze inicjatywę rozwalą. Którzy na mądrzejszego, lepszego czy bogatszego „gdzie trzeba” doniosą. Którzy nie pozwolą na normalność. Mali Kazie są wśród nas. Mali Kazie, którzy przez głównie ostatnie lata uwili sobie słodkie gniazdka w naszej codziennej obrzydliwości. Owi mierni lecz wierni. Owi zawsze gotowi do czynu. Owi ideowo zaangażowani. Tak, tak. To właśnie ci Kazie mali przez lata kombinowali, żeby pogrążać nas w jeszcze większej mazi. To oni przez cały czas pilnowali ” słusznego kierunku”. Mali Kazie. Którzy niczego nie rozumieli i nie zrozumieją. Tak. Więc kochani, nie podniecajcie się nowinkami polityczno-gospodarczymi. Nie próbujcie działać nowocześnie. Nie próbujcie zakładać, działać, produkować, czy wreszcie tworzyć. Żyjemy wśród tłumu małych Kaziów, którzy na nic nie pozwolą. Stańmy więc przeciw nim, zanim zdążą zawładnąć bez reszty przyszłą Rzeczpospolitą Małych Kaziów. Padubi!

CHŁOP-JADWIGA
To ja – wasz padubi dubi da! Wasz chłop-Jadwiga. Wasz baba-dziad. To znaczy, że sam już nie wiem, kto ja jestem – czy chłop czy Jadwiga, czy baba czy dziad. Choć niby, jak się przyjrzeć, to wiadomo. Bo i zarastam i golić się golę. Tyle, że teraz i baby się golą, że o zarastaniu nie wspomnę! Ale weźmy inne atrybuty chłopa, ot na przykład siłę. Tyle tylko, że dzisiaj to bab jest siła, a chłopów coraz mniej. Z siłą fizyczną też różnie bywa.Bo kto choć raz oglądał babskie zawody sportowe, ten nigdy nie uwierzy, że kobieta to puch marny. Nie jeden tragarz tego puchu nie udźwignie! No, więc weźmy inną męską specjalność – praca… Cóż, kiedyś mężczyzna był zobowiązany do utrzymania rodziny, a dzisiaj? Przy tym systemie gospodarowania, to chłop co majwyżej kieliszek utrzyma a nie rodzinę! Zresztą baby dzisiaj niejednokrotnie tyle zarabiają, że… Ba! Kierują, dyrektorują, rządzą! Hi, hi, hi, hi – przyszło mi do głowy, że taki babski rząd by się mógł NIERZĄD nazywać!!! No. Ale dosyć żartów, wróćmy do pytania, czy ja jestem dziad czy baba, czy chłop czy Jadwiga. Cóż, czasy są takie, że świat stanął na głowie. A lud powiada, że jak kto stoi na głowie, to nic innego, a z tyłka do głowy mu przychodzi. Ba, ale kto w tym świecie robi za głowę a kto za tyłek? Zwłaszcza, że coraz częściej baba rządzi dziadem a Jadwiga chłopem. I dlatego, z dwojga złego, wolę być chłop-Jadwiga, bo to przynajmniej nie stwarza innych podejrzeń oprócz tych, które stwarza, a to już jest nie byle co, co niniejszym potwierdzam, bijąc się w pierś cherlwą! Padubi dubi dubi da!

AKTOR
To ja – padubi da! Ja – aktor! Postać sceniczna w poszukiwaniu autora. Jak to jakiego autora? Szukam kogoś, kto mi napisze mój życiowy tekst, mój scenariusz, kogoś, kto obsadzi mnie w głównej, tej jednej jedynej życiowej roli. Ba, powiem więcej – nie jestem wcale wyjątkiem. Spójrzcie po sobie! Ale po kolei. Otóż uważam, że wszyscy jesteśmy ludźmi sceny. Ta nasza scena, to nasz świat, nasze życie. Tyle tylko, że jedni grają w dobrych zespołach aktorskich, inni w kiepskich. Jedne teatry mają wspaniałe, bogate i szacowne siedziby, inne zaś mieszczą się w jarmarcznych budach. Jedni występują w znakomicie napisanych sztukach-arcydziełach, inni grają role w kiczowatych, szmiraowatych scenariuszach, napisanych przez byle jakiego autora-amatora. A gdzie my jesteśmy? W czym my gramy?Odpowiedź zależy od was! Tak jest – padubi da! Idźmy więc dalej. Złośliwi powiadają o mnie, że ja nie jestem człowiekim, że jestem aktorem. Cóż, aktorem się jest, człowiekiem się bywa. Tyle, że samo bycie aktorem jeszcze niczego nie załatwia. Jak sami wiecie wyjątkiem jest prezydent, który był aktorem, natomiast rzadko zdarzają się aktorzy, którzy byli prezydentami. Zazwyczaj tacy byli nie zasługują nawet na miano komedianta, czy żałosnego clowna, zwłaszcz, że życie publiczne niejednego z nich było jeno cyrkiem. Ale zostawmy zawisłości areny politycznej, wróćmy do naszego teatru. Jak wam powiedziałem, szukam swojego autora. Szekspir mi nie wystarczy. Zresztą pytanie: „Być albo nie być” jest dzisiaj czystym idiotyzmem. Jeśli już, to kim być, gdzie być, za co być i po co być. Hamlet u nas nie ma racji bytu. Jeśli zresztą za wiele będzie pytał, to prędzej czy później źle skończy. Tak jest – padubi da! Co innego Ionesco, ten od sztuki „Czekanie na Gogata”. Ten to co innego! Ten to poczuł pismo nosem! Aż dziw, że to nie Polak! Przecież on wieszcz! A nie? A co innego ludzie wy robita? A co robita? Czekota i godota i co z tego mota? Kota! Tak jest! Od tego gadania to można tylko kota i świra dostać! Dlatego szukam autora. Szukam utalentowanego faceta, który wreszcie mi napisze sztukę, dla której warto będzie poświęcić to jedno, jedyne darowane nam na tym padole życie. Bo ta sztuka, którą mi napisano, jakoś mi nie leży. Ani to tragedia, ani komedia a co najwyżej farsa. A ja w końcu jestem aktorem dramatycznym! Dramatyczny, a co! Dramatyczny, a nie kukiełka! Padubi da!

STRUTY
To ja, wasz padubi da. Wasz… Wasz struty! Tak jest – struty! Nigdzie sobie miejsca nie mogę znaleźć, nic mi nie pasuje, wszystko mnie denerwuje! Struty. Normalnie struty! Nawet wiem przez kogo. Jestem struty przez tę cholerną gospodarkę. A właściwie przez jej namiastkę – przestarzałą, niedoinwestowaną, zaniedbaną i co tam jeszcze kto woli. W każdym bądź razie to ona, ta gospodarka mnie struła. Mnie i trzydzieści parę milionów obywateli. Ba! Ona struła również tych, ktrzy nią zarzadzają! Swoich ministrów, dyrektorów, majstrów i robotników. Ona struła samą siebie! No. A teraz będzie korpus delicti, czyli przykłady. Dwa. Z brzega. Czyli z kraja. W myśl przysłowia „moja chata z kraja”. A że moja chata sterczy na Ratajach, tedy przykład pierwszy: Na Starołęce, przy torach, w okolicach Minikowa, stoi wielka hala, kilka ogromnych pojemników na cement czy coś-tam i komin. A z komina dym. Gęsty, wstrętny, cuchnący i oczywiście trujący. Wszystkich i wszystko – Starołękę, Żegrze, Rataje… Wiwat smród!!! No. Teraz drugi przykład: Czapury czyli Luboń. Tak, to stamtąd leci i płynie niejedno. Ginie Wielkopolski Park Narodowy zalewany fabrycznymi truciznami i zaczadzany trującymi dymami. Giną zwierzęta a i ludzi los nie lepszy. Czapury śmierdzą. Śmierdzą w majestacie prawa. Świerdzą w niebogłosy. Od lat. I nic, jak wszędzie!Jest dobrze! Jak ze wszystkim! Tymczasem my powoli umieramy w dymie, ściekach, smrodzie i biedzie. A fabryki śmierci pracują. Pracują zakłady masowej zagłady. Trują i smrodzą, tylko… Właśnie! Tylko gdzie jest ta ich produkcja? Gdzie ten wyprodukowany dobrobyt w imię którego my i nasze potomstwo pozwalamy się truć?! No, gdzie to jest?!!! Chcę wiedzieć! Ja i cała reszta strutych! Tylko mi dłużej nie trujcie, że taka jest cena cywilizacji! Czy to, co nas otacza, nazywać chcecie cywilizacją? To jest co najwyżej, ja wiem? Co najwyżej padubi, dubi da!!!

WYBORY
To ja – wasz padubi, dubi,dubi da! Dziś wasz całkowicie zajęty słowem „wybory”. Powtórzmy jeszcze raz: „wybory”. I nie wyłączajcie mi głosu, dopóki nie do końca tego, co chcę powiedzieć. Tak, ja wiem, że macie już dość klepania na ten temat. Ale skoro pozwoliliście przez tyle lat wciskać sobie bezkrytycznie ten kit wyborczy do głów, to i dla mnie musicie znaleźć tę chwilę, żeby i ze mną o wyborach pogadać. A właściwie to nie o wyborach, ale o wyborze. Bo właśnie wybór, jest rzekomo tym do czego każdy tu u nas ma prawo – prawo wyboru. I przyjrzyjmy się, jak to nasze „prawo” wygląda. Bo przecie zaczyna ono być kwałcone już zanim na świat zostaniemy powołani. Bo czy ktoś nas zapytał, czy chcemy się urodzić? Czy ktoś zasięgnął naszej opinii na temat tego, czy chcemy się akurat tu urodzić? I czy chcemy być chłop czy baba i czy… Ech, ileż tych niezadanych nam przed urodzeniem pytań! Ale – nie mieliśmy wyboru! Przyszliśmy na ten świat. I to w dodatku tu, cóż. Prawo do wyboru było nam zresztą odbierane od pierwszych chwil. Czy zapytano kogo, co woli: pierś czy butelkę? Nie, niemowlaka się o to nie pyta. Pewnie dlatego każdy chłop w dorosłości bierze za to rewanż i kiedy jeno po butelkę sięgnie, zaraz i tej drugiej możliwości mu się zachciewa! Ale milcz serce! Mówimy przecież o wyborze. Stanęliśmy wię na tym, iż dziecięciem będą, pozbawieni jesteśmy całkowicie wyboru. I w dalszych latach trwa to nadal, choć zamienia się w grę pozorów. Bo czyż nie pytają nas przed kościelnymi i cywilnymi ołtarzami, czy chcemy ją za żonę, lub jego za męża? Pytają. I odpowiadamy. Rzekomo mając prawo wyboru. A co to za prawo i co to za wybór. Kiedy człowiek potem przez całe życie wzdycha do przechodzących obok innych, młodych panienek a nie mając wyboru układa się do snu obok tej jednej, jedynej… I jak tu mówić o prawie wyboru? Potem zresztą przychodzi ta pełna dorosłość i na świat pcha się potomstwo. Z wyboru? Zważywszy na antykoncepcję, zważywszy na ustawy i zważywszy na surowość małżeńskich obyczajów można powiedzieć, że dziecko jest zamierzoną ofiarą przypadkowego przypływu uczuć, bądź zaniku tychże. No. I tak doszliśmy do naszego punktu wyjścia, choć nie zamierzamy na tym skończyć, bo przecież mamy jeszcze prawo wyboru zejścia z tego podołu. Też prawo wielce iluzoryczne chyba, że palniemy sobie w łeb. Ale jakiż to wybór? To już lepsze są wybory, którymi nam poza wszystkim zawracają w głowie. A zatem – nie złośćcie się – człowiek w całym swoim życiu nie ma wyboru. A brak wyboru, to przecież mimo wszystko jakiś wybór, nie? Pewnie, że nie, padubi da!

HANDEL CHODNIKOWY
To ja – wasz padubi dubi dubi da! Dziś wasz handel chodnikowy albo jak kto woli handel obwoźny. Ludzie! Jak mi się to podoba! To, że nie musisz chodzić do pięknych, wielkich i lśniących salonów żeby cokolwiek kupić! To, że wystarczy tylko wyciągnąć rękę i już towar jest. Ba, mało tego! Nie jeden towar ale towarów rozmaitość! W każdym bądź razie doszliśmy do miejsca, które wydaje się być z jednej strony rajem utraconym z drugiej zaś piekłem zidiocenia. Ot, weźmy kilka dni temu na Rynku Łazarskim, na sławetnej Giełdzie, widziałem babę, wiejską a brudną, która na masce swojego zjedzonego rdzą malucha ustawiła michę z żółtego plastiku. W owej misce alały się rozmaite ochłapy mięsa, pono świńskiego. Baba swój towar zachwalała, brudnymi łapami w misce gmerała a ludzięta wygapiali się, aż wreszcie ktoś i kupił kawał owej padliny. I był to dla mnie najbardziej wstrząsający obrazek. Bo potrafię zrozumieć a nawet może mi się i nawet podoba, gdy ktoś na złość przygłupom spod państwowych szyldów to i owo – jak cukier czy mąkę – prosto z samochodów i to o tysiąc czy ileś tam taniej. Podoba mi się nawet bardzo, gdy widzę faceta w samochodzie osobowym, sprzedającego jaja o stówę taniej. Ale brudne babsko. gmerające w mięsie – nie, tego już za wiele. Wydaje się, że handel ten powinien doczekać się natychmiastowego ciosu w szczękę. Cały czas już od lat się głowię, jak to jest, że te opasłe, brzydkie i niegrzeczne babska za pustymi ladami swoich sklepów-pałaców dostają pieniądzorki każdego pierwszego tylko za to, że skrzeczą i pyskują na klientów. Na klientów, czyli tych, którzy na całym świecie sprawiają, że handel jest cudownie opłacalnym przedsięwzięciem. U nas przez lata rządów czerwonych łotrów klient był wrogiem, przeszkodą w pracy i wogóle zakałą każdego sklepu. Sklepu, który wybudowano i cudownie wyposażono wyłącznie po to, żeby statystki były w porządku i żeby oko towarzysza sekretarza mogło się napaść pozorami zbytku. Dziś, gdy ludzie chcą żyć jak ludzie, pojawił się u nas normalny handel. Niestety, z braku  odpowiedniego miejsca do prowadzenia swej działalności, handel odbywa się na chodnikach. Tedy wołam do wszystkich: udało się czerwonych przegnać z ich marmurowych komitetów? Udało się! To czemu nie spróbować i nie przegonić tych leniwych łotrów i szalbierzy, którzy z komunistycznej łaski nadal okupują miejsca przeznaczone na prowadzenie normalnego, jak na całym świecie handlu? A więc do dzieła: :Szable do boju, lance w dłoń, bolszewika goń, goń, goń!” Ludzie! Co ja mówię!” Goń sprzedawcę, goń, goń, goń!” A wogóle – to: padubi dubi dubi da!

ZROBIONY W JAJO
To ja – wasz świąteczny padubi dubi dubi da! Świąteczny a zatem mówiąc obrazowo – zrobiony w jajo. Właśnie – w jajo. Ale po kolei. Mocno siedzicie? Mocno, to dobrze. Stół zastawiony? Lepiej czy gorzej – ale zawsze. To też dobrze. A skoro jest już tak dobrze, to jeszcze zapytam, czy siedzicie w komplecie? Rodzinnie? Jak przez całe lata bywało? W komplecie. To dobrze. Dobrze, gdyż słyszymy się ostatni raz. Ostatni raz powiem wam swoje sakramenty „padubi da”. Właśnie dziś. Właśnie teraz. Przy świątecznym stole. W rodzinnym gronie. Bo przecież przez te lata my jak rodzina prawie. Przez te lata, które przecie rozmaite, byliśmy razem. Na przekór trwającej wojnie. Na przekór generałom i czerwonym łotrom. Na przekór reżimowi i cenzurze. Przetrzymaliśmy wszystko. Razem. Nikt nam nie dał rady, chociaż próbowali. I właśnie dlatego pewnie nie udało im się, żeśmy byli razem. Tedy jestem spokojny. I wy i ja nauczyliśmy się wiele. Umiemy walczyć i umiemy trwać przy swoim. Damy sobie radę, na pewno damy radę! I nie ma co się przejmować, że kiedy w niedzielę włączycie radio, nie będzie mojego gęgania. Na pewno mówić będą inni, może bardziej gładko, może bardziej słusznie, może lepiej. Ich prawo. Zawsze słabszy silniejszemu musi ustąpić.Tak, wiem, powiecie, żeśmy nie ustępowali przez lata, choć tamci byli i silniejsi i mieli pięści i karabiny. Tak, nie daliśmy się im. Ale może właśnie dlatego, że był to nasz wróg. Jawny, widoczny i grający czysto – to znaczy nie zostawiając wątpliwości, o co idzie gra. Teraz sprawa jest trudniejsza. Ci, którzy sobie z nami poradzili, to przecie nasi przyjaciele. To ludzie, którzy szli dróżką, którą myśmy razem utorowali. Pewnie dlatego tak im łatwo z nami poszło. A może – kto wie?  – cała racja jest po ich stronie? Może dziś nie trzeba malkontentów? Może dziś zbyteczni są ci, którzy szukają dziury w całym? Może czasy takie przyszły, że nie trzeba mówić całej prawdy i do końca. Może. Ale na te pytania ja wam nie odpowiem. Myślę jedynie, że dziś dzień świąteczny, dzień wielki, dzień zmartwychwstania. Dzień, który każe wierzyć, że jeśli co nie jest zrodzone ze zła i nienawiści, zawsze odżyje. Zawsze wróci. Tedy spójrzcie na siebie i na mnie z uśmiechem i radością. My się nie żegnamy. My sobie tylko mówimy „do zobaczenia”. Nie dziś, to może jutro. Albo pojutrze. Nie tu, to tam. Ale na pewno. Na pewno dlatego też, że żaden król bez błazna długo nie pociągnie. A wogóle, zamiast życzeń i pożegnań powiem wam tylko jedno. Otóż, kiedy wam będzie paskudnie, gdy dopadnie was codzienność gorzka, denerwująca czy zła, wtedy zawsze pamiętajcie, że macie broń. Broń silną i mocarną. Moje padubi dubi dubi da! A więc wesołych swiąt! I – do usłyszenia! Kiedy? Nie wiem, ale na pewno!

PALMOWA TRADYCJA
To ja – wasz padubi dubi dubi da. Dziś wasza tradycja. A właściwie palmowa tradycja. Tak jest, bo czyż moje do was gadanie nie stało się już prawie tradycją? Pomyślcie, od ilu lat w każdą niedzielę zjawiam się przed wami i mówię do was? A więc i ja stałem się częścią tradycji? Mimo wszystko sądzę, że nie. My zresztą z powodzeniem czynimy wszystko, żeby nic w naszym domu nie było pewne, stałe, trwałe. Nie , nie, nie mam tu na myśli wcale polityki, nie, lecz mówię o rzeczach szarych, zwykłych, normalnych. Niestety, staliśmy sie narodem złym, zawistnym, nietolerancyjnym i w zasadzie nieczułym na sprawy innych. Spójrzcie, ile w nas zawiści, kiedy komu się coś uda? Zobaczcie, z jaką wrogością traktujemy tych, którzy ośmielają się żyć odmiennie? Wreszcie powiedźcie, czy potrafimy współczuć? Tym bardziej wydaje mi się, że lekceważymy tradycję. Tak, pewnie, minione dziesięciolecia skutecznie próbowały niszczyć to wszystko, co narodowi tożsame, co właśnie było lub stawało się tradycją. Owszem, jasne, wczorajsza władza zaszczepiła nam swoje tradycje, a jakże. Zresztą, gdy się bliżej przyjrzycie – ze skutkiem, niestety… Ale nie o tym chciałem, skoro to dziś niedziela palmowa. Dziś bardzo wieloznaczny, rozmaicie przez wieki rozumiany. Bo i jest to dzień upamiętniający wjazd Jezusa do Jerozolimy, jest to również dzień budzącej się do życia przyrody. Ale też i dzień przyjaźni i pokoju. No i oczywiście także dzień czynienia przedświątecznych zakupów, nazywany „Złotą Niedzielą”. Wydaje nam się zresztą, że ta ostatnia tradycja, handlowa, już dawno upadła. Najsamprzód powodem były coraz chudsze półki polskich sklepów a dziś, w dniach pozornego dostatku towarów, dziś handlową niedziele zabijają ceny. Jak wię dowodnie na ostatnim przykładzie widać, ogromny wpływ na tradycję mają sprawy dnia codziennego. Zresztą gdy sięgniemy pamięcią wstecz, to właśnie takie a nie inne rządy ostatnich dziesięcioleci spowodowały gremialny nawrót społeczeństwa pod skrzydła Kościoła. Niestety, okazuje się to tylko nawrotem pozornym, gdyż to społeczeństwo, które tak chętnie deklaruje wierność szlachetnym ideałom chrześcijaństwa, to samo społeczeństwo poza bramami świętymi zamienia się w stado wilków. Cóż, życie doprowadza nas do takich a nie innych zachowań. Dlatego też może właśnie dzisiaj warto zastanowić się nad tradycją. Nad naszym do niej stosunkiem. Wreszcie nad tym, jak bardzo nasze uczynki różnią się od naszych słownych deklaracji. Niestety, to ostatnie równie mocno dotyczy obecnej władzy. Ale to już zupełnie inna sprawa, o której nie wiem, czy będzie jeszcze kiedy pogadać. Tym bardziej, że będąc tradycyjnym gościem niedzielnym dotąd wcale nim dalej być nie muszę. Gdybyż to zresztą ode mnie zależało! I od was zresztą też, padubi da!

WYRZUTY SUMIENIA
To ja – wasz padubi dubi dubi da! Dziś, póki jeszcze rozmawiać z wami mogę, chce porozmawiać o sumieniu. A właściwie raczej o wyrzutach sumienia. Tak, tak – o wyrzutach sumienia! Tym bardziej, że ponoć – jak twierdzą wszyscy dokoła – jesteśmy narodem chrześcijańskim, wierzącym i religijnym. Tym bardziej, że w każdą niedzielę większość nas spieszy do kościołów, aby zaświadczyć swą wiarę. Dlaczego mówię – ” tym bardziej” ? Otóż dlatego, że nasze społeczeństwo wbrew pozorom bywa społeczeństwem bez serca. Tak jest – bez serca. A tym samym bez sumienia. Rozejrzyjcie się tylko wokół, ile jest zła i nienawiści. Ile wyrządzonej codzień krzywdy i nieprawości. Ilu z nas, głośno deklarując swoją wiarę postępuje tak, jak zawahałby się postąpić dzikus z buszu? Zobaczcie, jak reagujemy na cudzą biedę. Zobaczcie też, jak reagujemy na cudzy dobrobyt. Jak odnosimy się do tych, którzy ośmielają się nie wierzyć w to, w co wierzymy my smi. Ile w nas nietolerancji i zawiści. Jak wielka ogarnęła nas znieczulica. Wyciągamy rękę deklarując głęboką wiarę, nawiązujemy bliską współpracę z księżmi, biskupami i kościołem a jednocześnie dla bliźnich mamy kłamstwo, oszustwo, jednocześnie załatwiamy na boku swoje małe, kaprawe interesiki. Zupełnie jak ci, przeciwko którym jeszcze niedawno podnosiliśmy głos. Tak, tak, ja wiem, że niechętnie słucha się takich słów. Ja wiem. Ale kiedy ostatnio zobaczyłem w telewizorni, co wyprawia społeczeństwo z narkonamami czy nosicielami Aids. Mało tego. Otóż nie tak dawno w Warszawie, ponoć stolicy europejskiej, otóż w owej Warszawie zobaczyłem obrazki wstrząsające. Przed domami centrum na chodnikach przekupnia sprzedawali dosłownie wszystko. Walały się towary przeszmuglowane z najdalszych stron świata. Przelewał się wielki tłum przechodniów i kupujących, turystów i przypadkowych gapiów. A w tym tłumie zajętym własnymi sprawami. otóż w tym tłumie pod szklanymi ścianami siedzieli młodzi ludzie. Ot, zwyczajnie, na chodniku, z czapką wystawioną po żebracze banknoty. Każdy z nich miał na szyi kartkę informującą, że jest nosicielem Aids i prosi społeczeństwo o pomoc. Że jeśli tej pomocy nie otrzyma, może zarażać innych. A ludzie przechodzili spokojnie obok, czasem ktoś rzucił dwudziestolatkowi parę groszy. Normalny dzień, normalny widok. Niky takich obrazków nie pokazuje w wolnej już telewizji aby nie psuć ludziom chumoru w czasie kolacji. Niky nie walczy ze znieczulicą społeczeństwa. Nikt nie podejmuje walki o to, aby władze, tak, właśnie władze zajęły się tymi ludźmi, żeby im pomogły, żeby zrobiły coś, co pozwoli jednak wierzyć, że polskie społeczeństwo ma sumienie. Jeśli więc w którymś z was pojawiły się wyrzuty sumnienia, jeśli choć jeden z was postanowił pokazać sobie i innym, że jest człowiekiem, to warto było do was mówić. A jeśli tylko na moje słowa wzruszyliście ramionami, to trudno. To idźcie spokojnie dalej. Idźcie i mówcie, żeście ludzie, że macie wiarę i sumienie, że chcecie budować lepszy, sprawiedliwy porządek. Idźcie i obyśmy nigdy się na naszych drogach nie spotkali.

NIC DO POWIEDZENIA
To ja – wasz padubi dubi dubi da! Wasz, który nie ma nic do powiedzenia. Tak jest – nic do powiedzenia! Bo i co mogę teraz powiedzieć? Co, że niby wszystko? Tak jest, tylko pytanie: co to znaczy „wszystko”? Otóż, jeśli pozwolicie moi kochani, to słowo „wszystko” nadal znaczy „nic”.I właśnie między innymi dlatego nie mam nic do powiedzenia. Nie wierzycie? A więc po kolei. Otóż przez całe lata, gdy pozwalano mi do was mówić, przynajmniej wiedziałem, kto jest wszystkiemu winien. Za łapanki i prześladowania , za drożyznę i brak wszystkiego, za cenzurowanie byle czego i tak dalej. Sprawa była prosta – komuna. I gdy się tylko zebrało jakie małe a zaprzyjaźnione grono – dawaj na czerwonych. I jakby nie patrzeć, wina była oczywista. Ba! Z perspektywy ostatnich miesięcy i ujawnoinych faktów wydaje się jeszcze bardziej oczywista. Mówiąc w skrócie i bez żadnych ogródków: wszystkiemu winna komuna. No. A skoro już uporaliśmy się z przeszłością, wróćmy do teraźniejszości. Otóż jeśli wszystkiemu winni czerwoni, to co oni robią nadal we wszystkich władzach, instancjach, firmach państwowych, prywatnych i czort wie jakich jeszcze? Kto ich chroni, broni i na wysokie stołki nadal sadza? Czerwoni? O, nie, wiecie dobrze, że nie. A więc? Idźmy dalej. Kto winien, że polskie rolnictwo łupiono przez czterdziestolecia ze skóry? Że w przeważająco rolniczym kraju nie było mięsa i podstawowych produktów rolnych? Winna komuna. Tak jest. Tylko przeciwko komu dziś protestują rolnicy? Komu grożą strajkiem i Bóg wie nie czym? Kogo obarczają winą za nieopłacalność hodowli, dzięki komu nie obsiewają zbyt drogimi nawozami pól? Nie, już nie z winy czrerwonych! Albo jeszcze dalej. Przez kogo młode małżeństwa nie mogły się latami doczekać swojego własnego M? Kto doprowadził budownictwo mieszkaniowe do upadku zmniejszając horrendalnie liczbę mieszkań? Komuna! Tak jest! A dzisiaj? Kto barbarzyńsko wywindował ceny mieszkań i kredyty uniemożliwiają normalnym ludziom nawet marzenia o czterech ścianach? Komuna? Nie. ale jakby tego było mało. Otóż kto niepodzielnie władał polską telewizją łżąc, opluwając i szydząc ze społeczeństwa? Tak, właśnie czerwoni. Właśnie oni. No dobrze, w takim razie dziś ponosi odpowiedzialność za to, że telewizja jest jaka jest? Że nadal na stołkach, tylko już dyrektorskich, sidzą ci, którzy uczynili z niej prywatny folwark? Kto ponosi winę za jakość programu, który nawet najwyższe władze Kościoła oceniają jako wyjątkowo brutalny i niemoralny. Więc czyja to wina? Czerwonych? Niestety, już nie. I z tych właśnie powodów przestaje mieć cokolwiek do powiedzenia. Bo co tu gadać, jak wszystko widać? Najgorsze jednak jest to, że nie wiem, do kogo mieć pretensje. Chyba jednak do siebie samego. A wogóle, to – padubi dubi dubi da! I – płakać się chce…

LUDZIE ZZA SZAFY
To ja – wasz od lat już niezmieniający się padubi dubi dubi da. Wasz wciąż,z wami od tak dawna, że nie do wiary. Pomyślcie tylko przez ile zawiłości i krętactw udało się nam razem przedostać. Przez ile szykan i nieprawości udało się przesmyknąć. A wreszcie przez ile podłożonych nóg terzeba było przebrnąć, żeby dotrwać do dzisiaj, do tak zwanych „lepszych czasów”. Właśnie, tylko czy na pewno lepszych? Najbliższe dni pokażą. Ale wróćmy do tematu. Otóż coraz częściej słyszę pretensje i narzekania, że człowiek w parszywych dniach po wojnie jaruzelsko-polskiej gębę wogóle otwierał, że paskudził sobie ręce i charakter pisząc w gazetach, książkach czy gęgając w radiu bądź kombinując w telewizorni. Otóż ci, którzy mają to za złe wszystkim powiadają, że w ten sposób akceptowało się łajdacki porządek wprowadzany siłą. Być może. Być może, że gdyby wszyscy, jak jeden mąż powiedzieli, że przestają robić cokolwiek dopóki nie zmieni się system, być może wtedy byłoby inaczej. Być może, że gdyby każdy dziennikarz przestał być dziennikarzem, aktor aktorem, robotnik robotnikiem a chłop chłopem, być może tedy szybciej rozwaliłby się stary ład. Być może, gdyby wszyscy, jak jeden mąż, powiedzieli:”nie!”. Być może, ale myślenie tymi kategoriami dowodzi jedynie braku mózgu i wyobraźni. W kraju, gdzie mimo wszystko rządy sprawuje przemoc, nie wystarczy wejść za szafę i tam przesiedzieć najtrudniejsze chwile. W kraju takim, jeśli ma ten kraj żyć normalnym życiem, jeśli ma zrzucić z karku plugawców i oprawców, w tym kraju ktoś musi żyć. Normalnie żyć. Bo tylko żyjąc wśród innych i z nimi można próbować coś zmienić. Możne próbować coś zrobić. Wreszcie , można na swój sposób z otaczającą rzeczywistością walczyć. Jedni próbowali walczyć źle pracując. Był taki czas. Inni próbowali walczyć demonstrując. Inni jeszcze próbowali zwalczyć wszystkie nieprawości notując i zapamiętując. A byli też i tacy, którzy używali broni dziwnej a szczególnej – prześmiewcy. Prześmiewcy, ci którzy w tym kraju od początku sączyli ludziom do serc strużkę kpiny. Kpiny, żartu, śmiechu, który potrafi być branią szczególną i niebezpieczną. O tym zbyt dobrze wiedzieli nasi wczorajsi właściciele. Zbyt dobrze, bo przypomnijcie sobie, jak rozbudowali cenzurę, do jakich niewyobrażalnych rozmiarów. Dość, że jak się wydaje każdy na swój sposób starał się prowadzić prywatną wojnę. Każdy, prócz tych, którzy raz wystraszeni wleźli za szafę i tam przesiedzieli najgorsze chwile po to, żeby wyjść zza owej szafy w najbardziej bezpiecznym momencie i powiedzieć:”byłem przeciw!”. Ilu takich jest wśród nas? Ilu z nich wkłada laur zwycięzcy i bohatera? Ilu? Tedy ja wzdycham jeno po cichu w imieniu wszystkich innych i na swoją obronę wyciągam moją największą a jedyną moją broń: padubi dubi dubi da!

GŁUPEK WIOSKOWY
To ja -wasz padubi dubi dubi da! Dziś wasz głupek wioskowy. Tak jest, wcale się pan nie przesłyszał – głupek wioskowy. Co, powiadacie, że nie rozumiecie o co chodzi? Ja też nie rozumiem, tedy spróbuję wam wytłumaczyć, dlaczego jest głupek. Otóż tak – każda szanująca się wioska ma swojego odmieńca. Swojego waryjota. Swojego wioskowego głupka. Takiego, co to wszędzie wlezie a niczego nie pojmuje. Takiego, co to choć dobroduszny i poczciwy a jednak kompletnie niegramotny. Takiego, jak z piosenki sprzed lat:”ani nie sprzeda ani nie kupi, jeno się śmieje waryjot głupi”. Tak, takim właśnie wioskowym głupkiem staję się powoli ja. Aczkolwiek kraj mój wcale na wioskę nie wygląda, to jednak niejednokrotnie gorzej tu bywało i jeszcze bywa niż w niejednej głuchej i zabitej dechami wsi. Choć tu wcale nie idzie o to, że wokół nas wciąż ubogo i marnie, biednie i niegospodarnie, kłamliwie. Głównie chodzi o to, że ja z tego wszystkiego, co się w mojej wiosce dzieje, niewiele rozumiem. Bo niby pana przepędzili a mimo wszystko coraz więcej się lęże, głównie tam, gdzie ciepło i bogato. Bo niby wójt ma już niedługo być nasz i dla nas i przez nas, to jednak mali, lokalni kacykowie bądź to nadal rządzą, bądź przebrawszy się w inne szaty na powrót do władania się szykują. A o plebani to nawet nie będę wspominał, bo ludek to strasznie czuły na tym punkcie, więc milczeniem to pominę. Dość na tym, że po mojemu coś nadal nie widać tej wyczekiwanej zmiany. Coś nadal żle się dzieje i jakyby po staremu. Przy czym wcale mi nie chodzi o to, żeby huzie na wczorajszego Józia, żeby kija brać i pędzić gdzie pieprz rośnie winowajców naszej biedy. Choć uciąwszy świńskie uszy niejednego, pewnie i dobrze by się stało, gdyby im kota pogonić. Ale niech będzie, niech sobie są i niech pokażą, czy na pańskich stołach robić się nie oduczyli. Oczywiście, jeśli się znajdzie choć jeden sprawiedliwy, który ich do tej roboty zagoni. Choć jeden sprawiedliwy – powtarzam, bo nie widać takiego. Bo jakoś wciąż przyklepuje się wczorajsze łajdactwa miłosiernym wybaczeniem a jednocześnie wspaniałomyślnie nie dostrzega się dzisiejszych afer. Bo jakoś wciąż w każdym jeszcze siedzi mały, parszywy komunista, który wszystko psuje i paskudzi. Który wymyśla tysiące pretekstów, żeby zbyt wiele nie zmieniać w tym naszym nadal cuchnącym bagienku. Cóż, powiecie, że przecież tyle się dzieje, tyle się zmienia i na lepsze jednak idzie. Być może a nawet na pewno, ale my nie mamy czasu. My się musimy spieszyć, bo zło nie wyplemione w porę odradza się z jeszcze większą siłą, w coraz to nowej, często bardzo odnowionej postaci. O czym donosi wasz kompletnie skołowany wioskowy głupek, czyli do niedawna jeszcze padubi dubi dubi da.

ILE JEST TU DO ZROBIENIA!
To ja – wasz padubi dubi dubi da!Dziś wasz „Jezu, Jezu, ile tu jest do zrobienia!”. Co, że pani nie rozumie o co chodzi? I pan też nie rozumie? Tak? To co wy wogóle jeszcze rozumiecie? To co wy wogóle tu jeszcz robicie? Tak jest, co tu robicie, jeśli nie widzicie, ile tu jest do zrobienia?! Tak jest! Oczywiście! Ten pan ma rację! O, właśnie pan! Pan, który kiwa głową, no. I pan przetrzyma to wszystko. I pan sobie z tym wszystkim poradzi. I z tym kryzysem i z tym Balcerowiczem, i z tym generałem i z tymtym generałem i nawet z tym kapralem. Pan sobie poradzi i wy też sobie poradzicie. Wy, którzy widzicie, że tu nie ma się co szczypać, tylko się brać do roboty i to zaraz. Dla tych, którym robić się nie chce, będzie fundusz dla bezrobotnych a dla tych, którzy już robić  nie potrafią bądź sił im do roboty brakuje, dla tych będzie Kuroń. Natomiast kto żyw, niech na nic nie czeka. Nie dajcie sobie mydlić oczu Bankami Światowymi i Funduszami Walutowymi. Nie oczekujcie cudów ani cudu. Zwłaszcza gospodarczego. Ale za to jednego możecie być pewni – tego, że – jakem rzekł na początku – Jezu, Jezu, ile tu jest do zrobienia! Właśnie! Bo już dziś widać jak na dłoni, że jeśli ktoś tylko chce i do tego ptrafi, to może. Ja wiem, jeszcze wszędzie roi się od klik i cwaniaczków, którzy tylko patrzą, komu tu nogę podłożyć. Albo na kogo napuścić, naskarżyć, nakłamać. Albo w ostateczności, gdy już sami nie potrafią nawet przeszkadzać, to próbują się załapać, dopisać, podwiązać do cudzej roboty. Tak, tych jest jeszcze pełno. Mało, oni powłazili do rozmaitych związków, komitetów, partii czy innych socjaldemokracji i stroją się w piórka odnowicieli. Tak, wiem o tym ale i na nich też przyjdzie kryska i to już niedługo. Tedy nie martwcie się, jesli nie nowa władza, to na pewno prędzej czy później sam dobry Pan Bóg skarze tych, którzy udają kapłanów nowej religii. Tych, którym tylko własny interes w głowie. Tych, którzy psują i przeszkadzają. A wy, razem ze mną rozejrzyjcie się dokoła i powiedzcie tak jak ja na początku:”Jezu, Jezu, ile tu jest do zrobienia”.Powiedzcie tak i róbcie. Róbcie, żeby pokazać, że nie tak łatwo was pokonać.Nie tak łatwo okpić, ograbić czy pozbawić czegokolwiek. Głowa do góry! Wielu nas jest! Damy sobie radę! Musimy sobie dać radę dopóki wokół jest Jezu, Jezu, tyle do zrobienia! O czym donosi wasz padubi da, który się nie lęka, że ktoś wywali go z anteny. Nie lękam się, bo potrafię tyle, że oby tylko wokół było tyle do zrobienia! O! Padubi!

ZJADACZ MIĘSA
To ja – wasz padubi dubi dubi da! Dziś wasz zjadacz mięsa. Co? Nie, wcale się pani nie przesłyszała – zjadacz mięsa. No! Bo też my, Polacy, oprócz tego, że wolimy żelazo, my musim jeść mięso. I dlatego dzielimy się na dwie kategorie: zjadaczy mięsa i producentów mięsa. Przy czym w ramach tego dość zasadniczego podziału istnieje reguła, że producent mięsa jest jego jednocześnie poważnym zjadaczem, natomiast zjadacz często pości. I obserwując ostatnie posunięcia rynkowe, owych poszczących coraz to przybywa. Posłuchajcie tylko dzienników radiowych albo pogapcie się w telewizor. Co i rusz ukazują się różne smętne osoby, zazwyczaj w wieku starszym (zazwyczaj renciści bądź emeryci), które z przyczyn tak zwanych ekonomicznych zarzucają zjadactwo mięsa. Już po ich coraz to cieńszych i bledszych posturach widać, że jest to prawdą. Owi ludzie – a liczą się oni już prawie w miliony – przechodzą do obozu przymusowych wegetarian, czyli zjadaczy zielenizny. Choć Bogiem a prawdą niedługo i na zieleninę nie będzie ich stać, ale to już zupełnie inna parafia, jak mawia pewien ksiądz Garitasu. No. Wróćmy do tematu i zajmijmy się na moment klasycznym producentem mięsa. Jest to zazwyczaj tak zwany chłop polski, osobnik zazwyczaj żadnego kształcenia acz mocny i z twarzą czerwoną od wiatru a czołem od słońca. Przy czym regułą owych fizjonomii są totalne braki w uzębieniu a raczej owego uzębienia incydentalność. Ludzie ci posiadają zwykle od pół do trzy czwarte hektara i hodują od jednej do dwóch – za przeproszeniem – świń. Owi sztandarowi przedstawiciele producentów mięsa zawsze – podkreślam: zawsze – pokrzykują, że hodowla jest nieopłacalna a traktory za drogie i kombajny też. A wogóle, to oni mają w nosie, bo chłop i tak się sam wyżywi, bo od czasów króla Piasta jest potęgą i tym podobne głupoty. No. W każdym razie ów producent służy znakomicie potrzebom tak zwanej propagandy, która szuka wytłumaczenia dla dalszego ograniczania spożycia. Jak zresztą wiadomo, w naszym położeniu geopolitycznym regułą jest naród do mięsa wzdychający. Ale tu muszę już przerwać moje radosne gęganie, gdyż mój wysuszony żołądek zaczyna się dopominać o swoje prawa. Niestety, mój żołądek nie dostanie nic, bo po pierwsze nie jestem chłopem, po drugie głupota kazała mi być osobą wykształconą i żyjącą z pracy mózgu, po trzecie mam zaszczyt pracować w Polskim Radiu, gdzie zatrudniani są ostatnio osobnicy bez żadnych potrzeb finansowych a więc źle lub wcale nie opłacani. Na koniec więc, przed wygdaniem ostatniego tchnienia wykrzyknę:”Chłopie! Módl się o rozum! Albo dbaj o tych, którzy go mają, bo sam zginiesz! Padubi dubi da!

PATRZĄC NA LUDZI
To ja – wasz padubi dubi dubi da! Wasz patrzący na ludzi. Właśnie! Jak już wam parę razy mówiłem, moja maszyna do pisania stoi na okiennym parapecie, przy którym piszę. A pisząc zazwyczaj momentami wyglądam przez okno. Moje okno na świat przedstawia widok raczej tyle banalny co smutny. Moje okno wychodzi na moje osiedle. W dalszej perspektywie z mojego okna widzę rozbudowujący się kościół a w bliższej miejsce na kościół. Tuż obok owego „miejsca na ” stoi szkoła, do której mój syn zaprzestał chodzenia, gdyż z powodu braku miejsca i nadmiaru dzieci nauka trwa do późnych godzin wieczornych, czyli – polska norma. Teraz mój syn ma do szkoły dużo dalej, ale chodzi do owej szkoły rano i soboty ma wolne. To też piękny numer – polski nienapracowany robotnik ma soboty wolne a przeładowane nauką jego dziecko jeszcze w sobotę do szkół chadza. Piękne! Ale nie o tym miała być mowa. Otóż – jak rzekłem na początku – patrzę na ludzi. A że wzrok mam nienajlepszy, tedy najlepiej widzę z bliska. I cóż ja widzę z mojego okna z bliska? Otóż widzę debilizm architekta, który zostawiając ogromne przestrzenie pustki przed moim blokiem, wymyślIł jednocześnie tak wąską jezdnię,że nie sposób zawrócić.Widzę też z bliska,że z braku miejsc do parkowania,ludzie parkują na chodnikach.I nie dziwota – milicja śpi,złodzieje samochody kradną a nowego nie kupisz,bo i za co?Więc chce się mieć swpoje drogie cacko na widoku.Oczywiście genialni idioci od projektowania osiedli wybudowali ogromne parkingi z dala od bloków!Gdyby i człowiek złodzieja wypatrzył z okien,to i tak nie zdąży,bo i jak przelecieć w kapciach owe pół kilomietra,dzielące blok od parkingu?Ale, ale… Właśnie! Miało być o ludziach. Więc na czym to skończyłem? Acha! Było o parkujących pod oknami samochodach. A więc najpierw powiedzmy, że większość właścicieli samochodów bardzo niedawno zupełnie zlazła z drzew, potem zlazła z konia i wlazła do syrenki, więc nie wie, co to kultura jazdy czy parkowania. Niezależnie od tego zaplecze motoryzacyjne mamy w kraju takie, że z polskich aut wycieka benzyna, olej, opada lakier, tłumiki i inne pasukdztwa, więc przed moim oknem jest tak zwany syf i malaria. A teraz już ludzie. Otóż zaczynałem te opowieść od stwierdzenia, że patrzę na ludzi, ale już nie zdążę wam opowiedzieć o uczuciach, jakie mnie podczas tego patrzenia przepełniają. Szczególnie, kiedy patrzę na niektórych zamiszkałych obok mnie ludzi. Ale właśnie to dobrze, że nie zdążę o tym opowiedzieć, bo przecież radio nie jest najwłaściwszym miejscem do ciskania obelg, gromów i walenia w zakute łby. Kończę więc tym miłym akcentem i raz jeszcze mówię, że patrzę na ludzi. Patrzę i… Właśnie! Już wy wiecie, co myślę! Padubi da!

O PANIENCE Z OKIENKA
To ja – wasz padubi dubi dubi da! Dziś wasz zupełnie inny padubi da. Inny, bo muszę dzis załatwić swoją własną, prywatną sprawę. Nie, nie, nie obawiajcie się, nie będą to jakieś rozgrywki o znaczeniu podwórkowym.Będzie to sprawa prywatna, ale jak gdyby tycząca nas wszystkich. Takie zresztą czasy, że rzeczy jednostkowe świadczą o całości. Ale po kolei. A więc zaczynamy. Otóż mieliśmy z moją nieszczęsną małżonką nieszczęście polegające na wspólnym koncie oszczędnościowo-rozliczeniowym w banku PKO. Konto było na nasze dwa imiona i mimo wszelkich niedogodności, opieszałości i opóźnień zdawało egzamin. Aż raz, ponad miesiąc temu, jakiś złodziejaszek, rozbisurmaniony nieobecnością milicji, po prostu okradł moją żonę. Dość, że prócz pieniędzy zniknął jej dowód osobisty i książeczka czekowa. Natychmiast więc pobiegliśmy do banku, aby zlikwidować konto w nadziei, że złodziej nie podejmnie naszych pieniędzy. Niestety, aby zlikwidować konto musieliśmy odstać w kilometrowej kolejce przy okienku w banku, co trwało prawie półtorej godziny. Zlikwidowaliśmy. Miesiąc później przyszło pisemko, z którego wynikało, że na koncie zostały jeszcze pieniądze. Nic, tylko udałem się na plac Wolności, przebiłem przez tłum klientów, który kotłował się w metrowej szerokości korytarzyku i dobrnąłem do pokoju 222, gdzie w zasadzie bez termedii udało mi się wytłumaczyć pani kierowniczce, że chcę podjąć swoje pieniądze. Ta, długo celebrując urzędowe czynności w końcu oznajmiła, że jeszcze tylko pan dyrektor podpisze i mogę za pół godziny odebrać pieniądze w okienku numer pięć. Stanąłem pół godziny później w kolejce przed okienkiem numer pięć. Po długim oczekiwaniu i dwukrotnej interwencji w rzeczonym pokoju 222 do okienka piątego już po godzinie dotarła asygnata. Wystawiona na moją okradzioną żonę. Pieniędzy podjąć żona oczywiście nie mogła, gdyż nadal nie posiadała dowodu osobistego. Skierowano mnie więc do tłustej pani naczelnik w informacji, gdzie usłyszałem, że jeśli źle wypełniono asygnatę, to trzeba to zmienić. Powinienem więc wrócić na pokój 222 i rzecz całą rozpocząć od nowa. Zażądałem osobistej interwencji pani naczelnik. Oczywiście zostałem zrównany z podłogą i zbesztany za zawracanie głowy, aczkolwiek w końcu pani naczelnik zadzwiniła na pokój 222. Przez dziesięć minut nikt nie odbierał telefonu. Poszedłem sam. W pokoju 222 pani kierowniczka uzgadniała z mężem telefonicznie obiadowe menu. Gdy skończyła, całość odbyła się do początku. Celebra, papierki, pieczątki, podpis pana dyrektora, okienko numer pięć i w końcu wypłata. Wszystko to trwało razem dwie i pół godziny. Ludzie! Niech was pan Bóg broni przed korzystaniem z usług PKO! Nie traćcie czasu, sił i nerwów. Niech żyje skarpeta! Precz z PKO! Bankierzy wszystkich krajów – wykopcie PKO z jego sadyb! Padubi, ech!

REANIMACJA
To ja – wasz padubi dubi dubi da! Wasz nieco smutny i refleksyjnie nastawiony padubi da. Bo i czym sie radować? Z czego się cieszyć?Za oknem paskudna rzeczywistość a w kieszeni pustka. I pomyśleć, że ja aktor, ja nie potrafię dobrze grać. Nie potrafię grać żebraka, biedaka, człowieka bez pieniędzy i perspektyw. I grać nie na scenia, nie, z tym sobie zawsze dawałem radę! Niestety, nie potrafię grać tych ról na największej scenie świata, na scenie, którą jest życie. Ech, ale nie o tym chciałem, choć jedno z drugim się wiąże. Otóż jest takie słowo w naszym języku, które mimo, iż zapożyczone, wielce zapewniło sobie w naszym języku obywatelstwo. To słowo to REANIMACJA. Tak jest – reanimacja, czyli ożywienie, przywracanie do życia. Słowo to, dotąd znane raczej w kręgach medycznych, dziś na dobre weszło do języka gospodarczego. Jakże więc często słyszymy, że polska gospodarka wymaga reanimacji, że należy reanimować gasnący  przemysł itede. Reanimacja. Ile nowych znaczeń odkryło nam to słowo. Tak, ale jednocześnie jak okrutnym jest przeszczepienie tego słowa do naszego bałaganu, nazywanego szumnie gospodarką. Okrutne dlatego, że odbiera temu słowu jego właściwy i główny sens, jego podstawowe znaczenie. Bo przecież słowo reanimacja ma największe znaczenie nie gdzie indziej a w medycynie. Na salach operacyjnych, w pokojach szpitalnych, w karetkach pogotowia i na ulicach. Reanimacja. Ileż to razy lekarze i pielęgniarki walczą ze śmiercią o życie pacjenta. Ileż to razy ów bój bywa wygrany. Przecież w takich przypadkach należałoby bić w dzwony z radości i tryumfu, że oto jakieś życie trwać będzie nadal. Na przekór wszystkiemu. Ileż to razy trud białych aniołów bywa anonimowy. Ileż to razy życie jest tylko sukcesem dla pacjenta? Na codzień nie zdajemy sobie sprawy z tego, co dzieje się za murami mijanych budynków, co dzieje się też niejednokrotnie obok nas. A obok nas często trwa walka o czyjeś życie. Odbywa się coś, co nazywane jest reanimają. Reanimacją, czyli tak samo jak to, co nazywane jest reanimacją w odniesieniu do gospodarki. Przy czym powodzeinie reanimacji w odniesieniu do owej gospodarki będzie miało na pewno większy rozgłos niż to, co wydarzy się z anonimowym pacjentem przy udziale anonimowego lekarza i anonimowej pielęgniarki. A wszystko to mówię wam po to, abyście na chwilę porzucili wasze dywagacje gospodarcze i pomyśleli, że jest coś ważnijszego – ludzkie życie. Dlatego reanimotorzy naszej gospodarki nie powinni ani na moment zapominać o reanimatorach w bieli. Niestety, dyskusje o pieniądzach dawno zepchnęły na bok dyskusje o ludziach. Może spróbujemy więc reanimować w nas ludzkie odruchy? Może jeszcze czas? Padubi da!

SłOWO MÓWIONE
To ja – wasz padubi dubi dubi da! Wasze coniedzielne słowo mówione. Tak jest – słowo mówione, a więc już wiecie o czym będzie. Zastanawiam się tylko, od czego tu zacząć. Acha, zacznę od tego, jak to się zaczęło. Otóż – jak pamiętam – spotkaliśmy się po raz pierwszy ładnych parę lat temu, gdy na naszym świecie rządził wszechmocny król Stan Wojenny, potocznie generałem zwany. Nie we zwyczaju na onym dworze było mówić prawdę, a jeśli już kto pyska w tej materii otwierał, to mocno musiał się trudzić, aby dużo powiedzieć a niczego nie mówić. Ale jak już wlazłem raz przed mikrofon, to ani mi w głowie było spod niego wyleźć. Ten generałowie generalili, sędziowie sądzili, kłamcy kłamali, a bijący brawo brawo bili. Lud pochował się pod matką ziemią, a komu tam się wleźć nie udało, ten co prędzej emigrował w siebie. Ja zaś, jako ten głupi, język strzępiłem i wciąż mi się zdawało, że na próżno. Ale już to po chwili to ten, to ów na ulicy podeszli, do ucha życzliwie szepnęli, łapkę w kącie uścisnęli. A więc słuchali! A więc dotarło! A więc rozumieją! I tak to się właśnie zaczęło. A że jak już mi kto da choćby kawałek palca, to ja ręki całej chcę, tedy od rzemyczka do… Sami wiecie. Potem się i ja do was i wy do mnie żeście przyzwyczaili, jegomość król Stan Wojenny nieco zelżał i wszystko wskazywało, że ani chybi puści, bo inaczej mu się do wężyków dobiorą. No to i stało się luźno. Kat, co piękne imię „Cenzor” nosił, też poszedł po rozum do głowy i przestał wycinać. No! Uciąwszy uszy, to on wycinał, ale już nie tak jak drzewiej bywało. Ale też i czasy z minuty na minutę się zmieniały i lud ani myślał gęby zamykać raz otwartej. Jak było dalej – wszyscy wiedzą. Dziś król nam się wychrzcił na demokratę, dla niepoznaki orła przybrał w czapkę-zapominajkę, wężyki zamienił na garnitur i jest znowu tak dobrze, że coraz częściej się zaczyna robić niedobrze.No dobrze, powiecie, ale co to ma wspólnego z naszym tematem, czyli ze słowem mówionym? A no ma, bo jak z powyższego wynika, to moje słowo mówione stało się ciałem i mieszka tam gdzie i wy. Przeto tak się zastanawiam, czy dalej sobie strzępić język, czy dać sobie spokój? Tylko, że gdybym gadać przestał, to mogłoby znaczyć, że już tu wszystko jest cacy, a tymczasem… Tymczasem, jak to mówią, cacy-cacy i buch po glacy! Cosik mi się widzi, że czasy takie pszyszły, że choć nie ma już sensu na upadłego króla wygadywać, to jednak i dzisiejszemu błaznowi warto się do skóry dobrać. Zanim drugi raz się zbłaźni. I to znów na nasz rachunek. Padubi da!

NASZ DROGI KRAJ
To ja – wasz padubi dubi dubi da! Dziś chciałem z wami porozmawiać – jak zwykle zresztą o naszym kraju. A właśnie o naszym drogim kraju. Tak jest – drogim i to nawet bardzo drogim. Na co nie spojrzeć podrożało okrutnie, bądź lada chwila podrożeć zamierza. Drożeją mieszkania i samochody, drożeją ciuchy i jedzenie. Drożeje to, co na półkach zalega i to czego ze świeczką nie znajdziesz w żadnym sklepie. Nie drożeje tylko jedno – nasza praca. I możecie mnie nazwać głupcem, ale to cieszy mnie najbardziej. Dlatego, że miałem już dosyć patrzenia na wypłacanie różnym obibokom kolosalnych pensji za samo przyjście do roboty. Miałem dosyć finansowania nierobów i pijaków, złodziei i szubrawców, darmozjadów i rozmaitej maści „społeczników” spod partyjnej czy związkowej legitymacji. Teraz powoli zacznie się (bo zacząć się musi!) szanowanie pracy. Tego, że wogóle mamy gdzie pracować i co robić. Teraz, kiedy powoli naszych pensji nie wystarcza na utrzymanie tego wszystkiego, co tak oczywistym w naszym dobytku dotąd było. Bo tak – mieszkanie jeśli kto miał, to zazwyczaj „dostał” od spółdzielni. (Zamiast jak na całym świecie – kupić) Meble – załatwił przez kumpla bądź za łapówkę (zamiast jak na całym świecie kupić w sklepie). Czy wreszcie samochód kupiony na giełdzie za pieniądze, które udało się „fartownie” zarobić, handlując tak zwanymi „deficytowymi dobrami”. Cóż, teraz to mieszkanie zaczyna być obrzydliwie drogie, z łapówkami coraz marniej a samochód na giełdzie nie dość, że kosztuje majątek, to i cena państwowa niewiele wyższa. Tedy aby sobie z tym wszystkim poradzić, musimy mocno brać się do roboty. Bo jeśli nie będziemy w stanie utrzymać tak dużego mieszkania – trzeba je będzie zamienić na mniejsze. Bo jeśli na benzynę i ubezpieczenia samochodowe nie zarobimy – to żegnaj autko! Ba! Ale jak zarobić, gdy ceny rosną, a pensje nie? Właśnie! Trzeba się brać do roboty! Trzeba łatać budżet domowy jak się da, bo inaczej klapa. I to właśnie jest to, co mnie zaczyna cieszyć.Otóż nagle spostrzegamy prostą zależność między pracą a ilością pieniędzy! To przecież jest rewolucja , jak pragnę zdrowia! Tak. W każdym razie ja się cieszę mimo tego, że żyje się coraz trudniej, coraz ciężej, że wszystko kosztuje coraz więcej. Ale na Boga! Jeśli jest to nasz kraj, to zacznijmy go szanować jak to wszystko, co na prawdę nasze. I to nasze nie tak, jak w komunistycznym sloganie,